piątek, 20 listopada 2020

Pół wieku amatorszczyzny

Napisanie tego "felietonu" (bogato ilustrowanego) chodziło mi po głowie już od dawna, jednak nie bardzo się mogłem zebrać do roboty. Głównie dlatego, że jest to felieton generalnie o niczym. A już z pewnością to co się w tym felietonie znajdzie - nie będzie ciekawe/interesujące dla nikogo poza mną. Czy wobec tego warto się "wyzewnętrzniać" i to jeszcze publicznie?

Nie wiem.

Tak czy inaczej. Przyszedł mi do głowy pomysł, by opisać, przedstawić - w jednym miejscu aparaty fotograficzne, których używałem. 

Współcześnie, gdy młodzi, a właściwie nawet mocno nieletnie dzieci - nie rozstają się z telefonem komórkowym od momentu wykształcenia "odruchu kciukowego" (czyli naciskania klawiszy telefonu), a właściwie w każdym telefonie zainstalowany jest aparat fotograficzny i to wykonujący zdjęcia o jakości, o jakiej jeszcze 10-20 lat temu nie śniło się prawie nikomu (poza zawodowcami i milionerami) - kwestia "wchodzenia w fotografię" praktycznie nie istnieje.
Myśmy mieli gorzej... - przeczytałem to, zwłaszcza "myśmy" i uświadomiłem sobie, że tego z pewnością nikt nie przeczyta dalej...

A tak w ogóle - to co to znaczy dziś, a co znaczyło kiedyś: "wchodzenie w fotografię"?

Pierwszy aparat, który miałem w ręku, a być może i nawet zrobiłem nim zdjęcie - to był aparat Taty. Chyba wszyscy - w ten właśnie sposób stykaliśmy się z "magią fotografii". Pamiątkowe zdjęcie - do którego dorośli kazali się ustawiać, nie garbić się, uśmiechać i patrzeć w odpowiednią stronę. No i przede wszystkim: "nie ruszaj się choć przez chwilę". Trochę zwykle trwało, zanim czarno-białe obrazki (i to nie z książeczki) na których przeważnie były wizerunki dorosłych - łączyliśmy z opisanymi wcześniej działaniami wykonywanymi przy okazjach rodzinnych...
Ale gdy już się owo "połączenie" zrozumiało - część z nas chciała robić tak samo. Sądząc z zachowanych w albumach zdjęć - ja też tak chciałem.

Jednak - do tego, by móc używać przedmiotów dostępnych wyłącznie dorosłym - należało "dorosnąć". 

Ten pierwszy - "tatowy" aparat - to był aparat niemieckiej produkcji marki Certo Super-Dolina.


Nie tylko taki sam jak na fotografii powyżej, ale ten sam. Dokładnie ten. Tata kupił go - w Toruniu, za pierwsze, większe, zarobione na studiach pieniądze - w roku 1948 lub 1949. Ponieważ ten model był produkowany do roku 1939 - prawdopodobnie sklep rozprowadzał jakieś "zdobyczne" mienie. Zresztą to nieistotne. Aparat zachował się do dziś w naprawdę świetnym stanie. I nadal "robi zdjęcia". Wiem, że gdzieś w czeluściach wirtualnej pamięci moich komputerów jest skan zdjęcia, na którym (w wieku max 5 lat) trzymam ów aparat i robię - być może - zdjęcie. Mam nadzieję, że uda mi się tę fotografię odnaleźć...

Tata robił tym aparatem zdjęcia bardzo często. Rodzinne spotkania, pamiątki z wakacji, zwykłe domowe życie... --- wyprzedzając opowieść: gdy pojawiły się "w domu" inne, nowocześniejsze/lepsze aparaty - Tata nadal używał przede wszystkim Certo. Częściowo dla tego, że te kolejne "przejmowałem" ja...

Jak wspomniałem - do używania przedmiotów niebędących zabawkami trzeba było dorosnąć. Jako jedynak - i to otoczony wyłącznie dorosłymi - musiałem dosyć szybko "dorosnąć" (przynajmniej w tej dziedzinie). I zapewne dlatego - dla świętego spokoju, a pewnie także i w trosce, o delikatny bądź co bądź sprzęt - dosyć szybko stałem się pełnoprawnym właścicielem aparatu fotograficznego. Oczywiście nie tego. Dostałem od Rodziców aparat marki Druh Synchro. I dostałem ten aparat ZANIM poszedłem do szkoły...(w 1965 lub 1966) roku,

Tak, tak - na fotografii powyżej widać ten właśnie aparat. Podobnie jak tatowe Certo - mój pierwszy Druh - zachował się w świetnym stanie do dnia dzisiejszego. Być może na ten fakt, miało wpływ, że gdzieś w drugiej połowie lat 70-tych XX wieku (gdy "miałem" już kolejny aparat), Druh "zaginął". Zniknął. Nie było go można znaleźć, choć poszukiwania były - okresowo - bardzo intensywne. "Znalazł się" dopiero w XXI wieku :) . Przeleżał - na pawlaczu, w starej walizce z moimi "dziecinnymi" pamiątkami ponad 30 lat.
Od momentu, gdy miałem "własny" aparat - nie wypuszczałem go nieomal z ręki. Dostępność negatywów, możliwości wywołania i zrobienia odbitek - w tamtych czasach to zupełnie inna bajka.
Ale część zdjęć, które pstrykałem Rodzicom, kolegom, rodzinie - zachowała się do dziś. I to w formie negatywów.



Wszystkie zdjęcia powyżej - zrobiłem Druhem - a prezentowane wersje powstały współcześnie, ze zdigitalizowanych negatywów. Na zdjęciach poniżej - "dokumentacja" robiona przez Tatę (oczywiście Certo). Zdjęcie kolorowe - zostało zrobione bodaj w 1971 lub 1972 roku, nad Morskim Okiem. W tym czasie w naszej "rodzinnej fotografii" królowały slajdy marki ORWO. :)

aha - ostatnie zdjęcie powyżej (to z parkingiem) - zostało zrobione podczas tej samej wycieczki, na której Tata wykonał prezentowaną niżej kolorową fotografię :). Przedstawia parking na Włosienicy. Czyli ostatnie miejsce, do którego - dawno, dawno temu - można było dojechać w Tatrach samochodem.


"Epoka" Druha trwała mniej więcej do połowy lat 70-tych.  W 1973 roku pojawił się w naszym domu kolejny aparat. Ostatnia "zdobycz" techniki, rodem z NRD: Practika LLC.

Dokładnie taka jak na zdjęciu. No może bez osłony, i z innym - ale również firmowym - obiektywem (zachował się do dziś) Pancolar 1.8/50. Oryginalny egzemplarz nie "wytrzymał" intensywnego, dziesięcioletniego użytkowania. Nowatorska - pod koniec lat 60-tych - XX wieku "elektronika" (model LLC produkowano w latach 1969-1974, był to jeden z pierwszych tego typu aparatów, w którym zastosowano systemem "elektrycznego symulatora przysłony", co pozwalało na ustawianie parametrów naświetlania przy otwartej przysłonie ) - po prostu "rozsypała się" w 1983 roku. 

Jak napisałem - aparat był wykorzystywany bardzo intensywnie. Głównie podczas wakacyjnych wyjazdów - przeważnie na slajdach ORWO. Część slajdów została zeskanowana, jednak znakomita większość nadal oczekuje na digitalizację.



 

Razem z Practiką dotarłem do matury. :) W okresie licealnym - zacząłem (z pewną taką nieśmiałością) "dokumentować" szkolne życie towarzyskie - i te zdjęcia robione były nie na slajdzie, a na "zwykłych", dostępnych w tamtych czasach negatywach czarno-białych.

(w kolejności: górne zdjęcie: "rowerowe wagary w trakcie trwania matur - maj 1976(?); środkowe zdjęcie: Rajd Świętokrzyski SKPŚ - wiosna 1977 (?); dolne zdjęcie: klasowa wycieczka "śladami Patrona szkoły" - Kraków , jesień 1977 (?). 

Z przyczyn, które dziś są dla mnie "zapomnianą tajemnicą" - Studniówkę mojego rocznika (luty 1978), organizowaną wtedy jeszcze w szkole, przez uczniów klas czwartych - fotografowałem jednak innym aparatem. I to bez flesza. I w dodatku z kominkiem zamiast wizjera... Być może dlatego udało mi się zrobić tylko 2 (słownie: dwa) zdjęcia, na których widać cokolwiek. --- W dodatku, dla możliwości wykonania tego "fotoreportażu" zrezygnowałem z poloneza (a miałem iść w parze z moją licealną miłością!!!).

Zdjęcia ze Studniówki robiłem aparatem Exacta VX1000, takim jak na zdjęciu poniżej...

Po tej "przygodzie" "wróciłem" do Praktici - i przez kolejne lata korzystałem wyłącznie z tego aparatu.

Zdjęć w trakcie studiów robiłem sporo - z wyjazdów prywatnych i z licznych kursów. 

Jak widać - w tamtym czasie nie protestowałem zbytnio, gdy i mnie - moim aparatem - ktoś robił zdjęcie :).

Jak wspomniałem wcześniej - "techniczna śmierć" Praktici nastąpiła gdzieś w 1983 roku. Przez kolejną dekadę (1984-1994) fotografowałem zdecydowanie mniej (praca, rodzina i takie tam), a głównymi tematami były zdjęcia z wakacyjnych wyjazdów. Na tę mniejszą aktywność fotograficzną mógł mieć również wpływ fakt, że jedynym dostępnym aparatem, był aparat Zenit TTL, który de facto stanowił własność mojej (byłej) żony. :), Taki jak na zdjęciu poniżej...

 


Po utracie dostępu do Zenita TTL, na dwa lata moim jedynym aparatem fotograficznym stał się Canon AF8 Prima, dokładnie ten widoczny na zdjęciu poniżej...

Chwilowa "przesiadka" z aparatów typu lustrzanka - na klasyczną "małpkę" (no może troszkę "lepszą" od klasycznej, bo z możliwością wyłączania automatu lampy błyskowej) była - jak się to określa - bardzo ciekawym doświadczeniem. :)


Po ponad trzydziestu latach amatorszczyzny (+/_ 1966-1996), pod koniec XX wieku było mnie stać na - ratalny oczywiście - zakup "poważnego" aparatu. Wybór padł na Canona EOS 300. (ten na zdjęciu poniżej trafił w moje ręce - całkiem niedawno - dzięki uprzejmości jednego z kuzynów. Krzysztofie :) wielkie dzięki).


Canon towarzyszył mi praktycznie wszędzie - zwłaszcza podczas wycieczek górskich, jaskiniowych, do kopalń czy kamieniołomów (vide ostatnie zdjęcie z zaprezentowanych powyżej). I właśnie podczas jednej z takich wypraw - do jaskiń Morawskiego Krasu - elektronika aparatu odmówiła współpracy. Być może pewien wpływ na tę odmowę miał fakt, iż "zmuszałem" aparat do pracy w dosyć ciężkich warunkach - w jaskini wysoka wilgotność i temperatura w granicach 4-5 stopni powyżej zera, na powierzchni - silny wiatr i mróz około -20 stopni. Wymiana obiektywu w trakcie przejścia z jednych warunków w drugie (i z zaparowanymi szkłami obiektywu) nie była zapewne zbyt rozsądną decyzją.

Dla kronikarskiego obowiązku dodam, że "śmiertelna" awaria mojej "trzechsetki" zbiegła się z początkami "ery cyfrowej". W 2005 roku stałem się posiadaczem - kolejno - Canona EOS 300D i użytkownikiem Canona EOS 350D, a pod koniec 2009 roku "zamieniłem" te modele na Canona EOS 7D, którego używam do dziś.

Także dla kronikarskiego obowiązku prezentuję moje pierwsze "cyfrowe" zdjęcie.

Wracając do fotografii "tradycyjnej" - w 2010 roku zostałem obdarowany aparatem Start 66 i - przypadkowo - odnalazłem na pawlaczu Druha.

Poniżej - pierwsze zdjęcie wykonane wspomnianym Startem w marcu 2010 roku.


 No i od tamtego czasu "wsiąkłem" - ponownie i "na ament" w średnioformatowe fotografowanie. :)

Ale to już zupełnie inna historia...






1 komentarz: