wtorek, 29 września 2020

Bieszczady, Bieszczady... (cz.4)

Kolejna wycieczka (na szczęście pogoda turystyczna utrzymywała się nadal) - była połączeniem nostalgicznej podróży "do przeszłości" i odrabianiem "tursystycznych zaległości".

Objazd "małej pętli bieszczadzkiej" - ze zwiedzaniem, po drodze, zapory w Solinie udał się w 95%.
Te 5% "nieudaności" - to wizyta nad zalewem i spacer po koronie zapory. Jako nieomal stali bywalcy Zakopanego i - między innymi - drogi do Morskiego Oka, powinniśmy być bardziej odporni...

Wizytę/spacer nad zalewem ja policzyłem za dwie (pierwszą i ostatnią), a Li, która była tam ostatni raz w "normalnych czasach" skwitowała po angielsku: never ever (bo nie chciała się wyrażać po francusku - merde). Toż to coś koszmarnego jest. Jarmark, badziew, prymityw, smród spalonego tłuszczu. Przejście (bo spacerem trudno to nazwać) po koronie zapory - było czymś znacznie gorszym niż spacer wspomnianą szosą do Morskiego Oka w środku sezonu turystycznego...

Ale poza tym...😎😀
Dziewięćdziesiąt kilka kilometrów drogi - z pięknymi widokami, przydrożnymi kapliczkami i zabytkowymi cerkiewkami (poprzerabianymi jeszcze w połowie XX wieku na kościoły rzymsko-katolickie) - które zajęło nam kilka godzin - to był bardzo przyjemnie spędzony czas.

Oczywiście - nawet "okołozaporowy" jarmark nie był w stanie przesłonić uroczych widoków. 

 

"Zielone wzgórza nad Soliną" - wyglądają pięknie zawsze...

A potem była już tylko droga, przyroda, widoki... 


Były też zdjęcia "na kliszę", no i "bieszczadzkie kanapki"...


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz