Napisanie tego "felietonu" (bogato ilustrowanego) chodziło mi po głowie już od dawna, jednak nie bardzo się mogłem zebrać do roboty. Głównie dlatego, że jest to felieton generalnie o niczym. A już z pewnością to co się w tym felietonie znajdzie - nie będzie ciekawe/interesujące dla nikogo poza mną. Czy wobec tego warto się "wyzewnętrzniać" i to jeszcze publicznie?
Nie wiem.
Tak czy inaczej. Przyszedł mi do głowy pomysł, by opisać, przedstawić - w jednym miejscu aparaty fotograficzne, których używałem.
Współcześnie, gdy młodzi, a właściwie nawet mocno nieletnie dzieci - nie rozstają się z telefonem komórkowym od momentu wykształcenia "odruchu kciukowego" (czyli naciskania klawiszy telefonu), a właściwie w każdym telefonie zainstalowany jest aparat fotograficzny i to wykonujący zdjęcia o jakości, o jakiej jeszcze 10-20 lat temu nie śniło się prawie nikomu (poza zawodowcami i milionerami) - kwestia "wchodzenia w fotografię" praktycznie nie istnieje.
Myśmy mieli gorzej... - przeczytałem to, zwłaszcza "myśmy" i uświadomiłem sobie, że tego z pewnością nikt nie przeczyta dalej...
A tak w ogóle - to co to znaczy dziś, a co znaczyło kiedyś: "wchodzenie w fotografię"?
Pierwszy aparat, który miałem w ręku, a być może i nawet zrobiłem nim zdjęcie - to był aparat Taty. Chyba wszyscy - w ten właśnie sposób stykaliśmy się z "magią fotografii". Pamiątkowe zdjęcie - do którego dorośli kazali się ustawiać, nie garbić się, uśmiechać i patrzeć w odpowiednią stronę. No i przede wszystkim: "nie ruszaj się choć przez chwilę". Trochę zwykle trwało, zanim czarno-białe obrazki (i to nie z książeczki) na których przeważnie były wizerunki dorosłych - łączyliśmy z opisanymi wcześniej działaniami wykonywanymi przy okazjach rodzinnych...
Ale gdy już się owo "połączenie" zrozumiało - część z nas chciała robić tak samo. Sądząc z zachowanych w albumach zdjęć - ja też tak chciałem.
Jednak - do tego, by móc używać przedmiotów dostępnych wyłącznie dorosłym - należało "dorosnąć".
Ten pierwszy - "tatowy" aparat - to był aparat niemieckiej produkcji marki Certo Super-Dolina.
Nie tylko taki sam jak na fotografii powyżej, ale ten sam. Dokładnie ten. Tata kupił go - w Toruniu, za pierwsze, większe, zarobione na studiach pieniądze - w roku 1948 lub 1949. Ponieważ ten model był produkowany do roku 1939 - prawdopodobnie sklep rozprowadzał jakieś "zdobyczne" mienie. Zresztą to nieistotne. Aparat zachował się do dziś w naprawdę świetnym stanie. I nadal "robi zdjęcia". Wiem, że gdzieś w czeluściach wirtualnej pamięci moich komputerów jest skan zdjęcia, na którym (w wieku max 5 lat) trzymam ów aparat i robię - być może - zdjęcie. Mam nadzieję, że uda mi się tę fotografię odnaleźć...
Tata robił tym aparatem zdjęcia bardzo często. Rodzinne spotkania, pamiątki z wakacji, zwykłe domowe życie... --- wyprzedzając opowieść: gdy pojawiły się "w domu" inne, nowocześniejsze/lepsze aparaty - Tata nadal używał przede wszystkim Certo. Częściowo dla tego, że te kolejne "przejmowałem" ja...
Jak wspomniałem - do używania przedmiotów niebędących zabawkami trzeba było dorosnąć. Jako jedynak - i to otoczony wyłącznie dorosłymi - musiałem dosyć szybko "dorosnąć" (przynajmniej w tej dziedzinie). I zapewne dlatego - dla świętego spokoju, a pewnie także i w trosce, o delikatny bądź co bądź sprzęt - dosyć szybko stałem się pełnoprawnym właścicielem aparatu fotograficznego. Oczywiście nie tego. Dostałem od Rodziców aparat marki Druh Synchro. I dostałem ten aparat ZANIM poszedłem do szkoły...(w 1965 lub 1966) roku,
Tak, tak - na fotografii powyżej widać ten właśnie aparat. Podobnie jak tatowe Certo - mój pierwszy Druh - zachował się w świetnym stanie do dnia dzisiejszego. Być może na ten fakt, miało wpływ, że gdzieś w drugiej połowie lat 70-tych XX wieku (gdy "miałem" już kolejny aparat), Druh "zaginął". Zniknął. Nie było go można znaleźć, choć poszukiwania były - okresowo - bardzo intensywne. "Znalazł się" dopiero w XXI wieku :) . Przeleżał - na pawlaczu, w starej walizce z moimi "dziecinnymi" pamiątkami ponad 30 lat.
Od momentu, gdy miałem "własny" aparat - nie wypuszczałem go nieomal z ręki. Dostępność negatywów, możliwości wywołania i zrobienia odbitek - w tamtych czasach to zupełnie inna bajka.
Ale część zdjęć, które pstrykałem Rodzicom, kolegom, rodzinie - zachowała się do dziś. I to w formie negatywów.
Wszystkie zdjęcia powyżej - zrobiłem Druhem - a prezentowane wersje powstały współcześnie, ze zdigitalizowanych negatywów. Na zdjęciach poniżej - "dokumentacja" robiona przez Tatę (oczywiście Certo). Zdjęcie kolorowe - zostało zrobione bodaj w 1971 lub 1972 roku, nad Morskim Okiem. W tym czasie w naszej "rodzinnej fotografii" królowały slajdy marki ORWO. :)
aha - ostatnie zdjęcie powyżej (to z parkingiem) - zostało zrobione podczas tej samej wycieczki, na której Tata wykonał prezentowaną niżej kolorową fotografię :). Przedstawia parking na Włosienicy. Czyli ostatnie miejsce, do którego - dawno, dawno temu - można było dojechać w Tatrach samochodem.
"Epoka" Druha trwała mniej więcej do połowy lat 70-tych. W 1973 roku pojawił się w naszym domu kolejny aparat. Ostatnia "zdobycz" techniki, rodem z NRD: Practika LLC.
Dokładnie taka jak na zdjęciu. No może bez osłony, i z innym - ale również firmowym - obiektywem (zachował się do dziś) Pancolar 1.8/50. Oryginalny egzemplarz nie "wytrzymał" intensywnego, dziesięcioletniego użytkowania. Nowatorska - pod koniec lat 60-tych - XX wieku "elektronika" (model LLC produkowano w latach 1969-1974, był to jeden z pierwszych tego typu aparatów, w którym zastosowano systemem "elektrycznego symulatora przysłony", co pozwalało na ustawianie parametrów naświetlania przy otwartej przysłonie ) - po prostu "rozsypała się" w 1983 roku.Jak napisałem - aparat był wykorzystywany bardzo intensywnie. Głównie podczas wakacyjnych wyjazdów - przeważnie na slajdach ORWO. Część slajdów została zeskanowana, jednak znakomita większość nadal oczekuje na digitalizację.
Razem z Practiką dotarłem do matury. :) W okresie licealnym - zacząłem (z pewną taką nieśmiałością) "dokumentować" szkolne życie towarzyskie - i te zdjęcia robione były nie na slajdzie, a na "zwykłych", dostępnych w tamtych czasach negatywach czarno-białych.
(w kolejności: górne zdjęcie: "rowerowe wagary w trakcie trwania matur - maj 1976(?); środkowe zdjęcie: Rajd Świętokrzyski SKPŚ - wiosna 1977 (?); dolne zdjęcie: klasowa wycieczka "śladami Patrona szkoły" - Kraków , jesień 1977 (?).
Z przyczyn, które dziś są dla mnie "zapomnianą tajemnicą" - Studniówkę mojego rocznika (luty 1978), organizowaną wtedy jeszcze w szkole, przez uczniów klas czwartych - fotografowałem jednak innym aparatem. I to bez flesza. I w dodatku z kominkiem zamiast wizjera... Być może dlatego udało mi się zrobić tylko 2 (słownie: dwa) zdjęcia, na których widać cokolwiek. --- W dodatku, dla możliwości wykonania tego "fotoreportażu" zrezygnowałem z poloneza (a miałem iść w parze z moją licealną miłością!!!).
Zdjęcia ze Studniówki robiłem aparatem Exacta VX1000, takim jak na zdjęciu poniżej...
Zdjęć w trakcie studiów robiłem sporo - z wyjazdów prywatnych i z licznych kursów.
Jak wspomniałem wcześniej - "techniczna śmierć" Praktici nastąpiła gdzieś w 1983 roku. Przez kolejną dekadę (1984-1994) fotografowałem zdecydowanie mniej (praca, rodzina i takie tam), a głównymi tematami były zdjęcia z wakacyjnych wyjazdów. Na tę mniejszą aktywność fotograficzną mógł mieć również wpływ fakt, że jedynym dostępnym aparatem, był aparat Zenit TTL, który de facto stanowił własność mojej (byłej) żony. :), Taki jak na zdjęciu poniżej...
Chwilowa "przesiadka" z aparatów typu lustrzanka - na klasyczną "małpkę" (no może troszkę "lepszą" od klasycznej, bo z możliwością wyłączania automatu lampy błyskowej) była - jak się to określa - bardzo ciekawym doświadczeniem. :)
Po ponad trzydziestu latach amatorszczyzny (+/_ 1966-1996), pod koniec XX wieku było mnie stać na - ratalny oczywiście - zakup "poważnego" aparatu. Wybór padł na Canona EOS 300. (ten na zdjęciu poniżej trafił w moje ręce - całkiem niedawno - dzięki uprzejmości jednego z kuzynów. Krzysztofie :) wielkie dzięki).
Canon towarzyszył mi praktycznie wszędzie - zwłaszcza podczas wycieczek górskich, jaskiniowych, do kopalń czy kamieniołomów (vide ostatnie zdjęcie z zaprezentowanych powyżej). I właśnie podczas jednej z takich wypraw - do jaskiń Morawskiego Krasu - elektronika aparatu odmówiła współpracy. Być może pewien wpływ na tę odmowę miał fakt, iż "zmuszałem" aparat do pracy w dosyć ciężkich warunkach - w jaskini wysoka wilgotność i temperatura w granicach 4-5 stopni powyżej zera, na powierzchni - silny wiatr i mróz około -20 stopni. Wymiana obiektywu w trakcie przejścia z jednych warunków w drugie (i z zaparowanymi szkłami obiektywu) nie była zapewne zbyt rozsądną decyzją.
Dla kronikarskiego obowiązku dodam, że "śmiertelna" awaria mojej "trzechsetki" zbiegła się z początkami "ery cyfrowej". W 2005 roku stałem się posiadaczem - kolejno - Canona EOS 300D i użytkownikiem Canona EOS 350D, a pod koniec 2009 roku "zamieniłem" te modele na Canona EOS 7D, którego używam do dziś.
Także dla kronikarskiego obowiązku prezentuję moje pierwsze "cyfrowe" zdjęcie.
Wracając do fotografii "tradycyjnej" - w 2010 roku zostałem obdarowany aparatem Start 66 i - przypadkowo - odnalazłem na pawlaczu Druha.
Poniżej - pierwsze zdjęcie wykonane wspomnianym Startem w marcu 2010 roku.
No i od tamtego czasu "wsiąkłem" - ponownie i "na ament" w średnioformatowe fotografowanie. :)
Ale to już zupełnie inna historia...
Piękny artykuł i świetne zdjęcia! Dzięki za link!
OdpowiedzUsuń