Magia fotografii…
Piękny krajobraz, szczegół dostrzeżony kątem oka, zdarzenie,
sytuacja – pragniemy je zapamiętać, utrwalić, pokazać innym. Podzielić się –
poprzez demonstrację swoimi uczuciami, emocjami z danego momentu.
Dlatego tak lubimy fotografować.
Przyjemność fotografowania – oglądania fotografii – to
przyjemność „wielopiętrowa”. Moment podjęcia decyzji, moment oglądania, chwila, w której
inni widzą to co myśmy zobaczyli – to podstawowe poziomy tej przyjemności.
Dla osób zajmujących się tak zwaną „fotografią tradycyjną”
tych poziomów/pięter jest jeszcze więcej:
podjęcie decyzji;
dobór nastaw;
wywołanie negatywu;
tworzenie pozytywu;
moment oglądania gotowej fotografii;
prezentacja innym…
To wszystko sprawia, że gdy choć raz przeżyje się te emocje
– ciężko z nich zrezygnować.
Zbieg okoliczności (no może nie tylko...) sprawił, że zainteresowałem się
fotografią archiwalną – a dokładniej współczesnym odtwarzaniem obrazów z negatywów naświetlonych w latach minionych. Zainteresowanie zmieniło
się w hobby – zbieranie szklanych negatywów. Pięćdziesiąt, siedemdziesiąt, sto
lat temu ktoś podjął decyzję – uwiecznił moment, widok, sytuację.
Prawdopodobnie efekt pokazał swoim najbliższym, może także obcym. Z pewnością odczuli
magię fotografii – zapewne ich odczucia były silniejsze, zwłaszcza w czasach,
gdy fotografia nie była tak popularna jak współcześnie... Minęły lata – zmienił
się Świat, zmienili ludzie - a niektóre z tych zapamiętanych momentów – w formie nieomal
pierwotnej – przetrwały.
Wszystko zaczyna się od otwarcia przesyłki.
Pierwszy etap – podjęcie decyzji – jest bardzo często
bardziej „grą w ciemno” niż postanowienie o wykonaniu zdjęcia. Fotografując –
widzimy to co chcemy uwiecznić – kupując/dostając archiwalny negatyw często nie
wiemy - o nim, o tym co na nim widnieje, kto go wykonał, z jakiego powodu -
niczego.
Otwieramy pomalutku pudełko – delikatnie wyjmujemy szklany
prostokąt i – unosząc go pod światło – próbujemy się zorientować… co tam jest,
czy zdjęcie „się udało” Autorowi, jaki był jego zamysł na fotografię…
Kolejny etap – emocje narastają… Oczyszczona płytka ląduje
na podświetlarce. Ułamki sekundy (a czasem kilka sekund) i na matrycy aparatu
zapisał się wierny obraz.
I kolejny etap – tym razem tylko cierpliwość – czyli
przegranie pliku do komputera.
W momencie, gdy na monitorze pojawia się powiększenie
negatywu – emocje znów narastają.
Chwila – kilka kliknięć myszką – i na
monitorze widzimy pozytyw. Obraz zatrzymany przez Autora dziewięćdziesiąt lat
temu…
I tu następuje „bonus”. Coś – czego nie przeżywają „zwykli”
fotografowie. Bo – jak już napisałem wcześniej – gdy sami fotografujemy, wiemy
co chcieliśmy zatrzymać w pamięci, jakie emocje, uczucia towarzyszyły nam w
momencie fotografowania.
Oglądając – wyłaniającą się „z głębi czasu” fotografię
zrobioną przez kogoś, kto żył w całkowicie innym świecie – przeżywamy nie tylko
własne emocje ale możemy próbować przeżyć emocje tamtych ludzi…
Choć to prawie niemożliwe…
ps. prezentowane zdjęcie - to mój najnowszy nabytek. Negatyw szklany (8x12 cm), pochodzący prawdopodobnie z Niemiec, zdjęcie zostało - zapewne - wykonane w latach 20-tych XX wieku. Przefotografowane cyfrowo i opracowane w "cyfrowej ciemni".
Jako dodatek - inna fotografia pochodząca z tego samego zakupu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz